Opinia użytkownika: sylla
Dotycząca firmy: Wojskowy Instytut Medyczny
Treść opinii: Dostałam skierowanie do tego szpitala po tym, kiedy odmówiono mi wykonania zabiegu na Karowej. Oddział ginekologiczny na Szaserów jest uważany za jeden z najlepszych w kraju. Nowatorskie metody, doskonale wykształcony i doświadczony personel, nowoczesny sprzęt. Pierwszy minus: izba przyjęć. Przyjechałam o godzinie 7:30. Zostałam przyjęta na oddział o 10:00. Tłum chorych, za mało miejsc siedzących. Tak jakby to nie było miejsce, gdzie przychodzą ludzie naprawdę ciężko chorzy. Drugi minus: nikt mnie nie poinformował, że zabieg będzie przeprowadzony następnego dnia. Nauczona doświadczeniem przyszłam do szpitala na czczo. Nie dostałam niczego do jedzenia. Musiałam sobie sama kupić. Na drugi dzień zostałam przygotowana do zabiegu, który się nie odbył. Znowu nie otrzymałam posiłku. Zostałam poinformowana, że mogę jeść, ale muszę sama się zatroszczyć o jedzenie. Po "głupim jasiu" chodziłam po szpitalu i szukałam sklepu. Trzeci minus: według karty praw pacjenta, która jest wydrukowana i powieszona na ścianie, pacjent ma zagwarantowane prawo do poszanowania godności i intymności podczas badania. Kwalifikacja do operacji wygląda tak: wszystkie panie są ustawione w rządku. Wchodzą do dużego pokoju, na środku którego stoi fotel ginekologiczny. W sali znajdują się wszyscy lekarze, położne i pielęgniarki. W sumie jakieś 15-20 osób. Przy takim audytorium odbywa się badanie. Traumatyczne przeżycie. Czwarty minus: obchód na sali pooperacyjnej. Pytam ordynatora o wynik operacji. Stwierdza, że mi nie powie bo i tak nie zapamiętam. Mam porozmawiać z lekarzem operującym. Następnego dnia dowiaduję się, że lekarza operującego nie ma w szpitalu. Informacji udziela mi przypadkowy lekarz na podstawie lakonicznego opisu. Muszę zapłacić za prywatną wizytę u mojego lekarza prowadzącego, który mnie operował, żeby mi przetłumaczył kartę wypisu z łaciny. To tyle, jeżeli chodzi o prawo pacjenta do pełnej informacji na temat swojego stanu zdrowia. Piąty minus: wypis ze szpitala jest po łacinie. Opis operacji składa się z 5 (słownie: pięciu) słów łacińskich. Oczywiście nie rozumiem ani słowa. W sekretariacie poprosiłam o opis operacji, o który pytają wszyscy lekarze. Dowiaduję się, że jest to dokument poufny szpitala i nie jest wydawany pacjentom. Z wypisu nie wynika rozległość i rodzaj zmian, które zostały zoperowane, ani sposób ich usunięcia. Nie wiem, czy zmiana się rozlała - co ma zasadnicze znaczenie dla dalszego leczenia. Mam nadzieję, że lekarz prowadzący to pamięta - dziennie operuje kilka pacjentek. Jeżeli nie zrobił notatek, to pewnie nigdy się tego nie dowiem. Szósty minus: po operacji dostałam jeden jedyny posiłek składający się z kleiku i sucharów. W ciągu 6-dniowego pobytu kroplówki dostawałam tylko w czasie i tuż po operacji. Rodzina musiała mnie żywić. Może to jakiś nowy sposób oszczędzania na pacjentach? Inna sprawa, że zabieg został przeprowadzony skutecznie laparoskopowo, mimo, że na Karowej nie chciano się tego podjąć. Duży plus dla chirurgów, który jednak nie kompensuje minusów, które odejmuję od oceny. Minus siódmy: warunkiem koniecznym do przyjęcia na zabieg jest zaświadczenie od internisty o braku przeciwskazań. Mój internista dopatrzył się w wynikach badań pewnych nieprawidłowości, zastosował szybkodziałający antybiotyk i zastrzegł w zaświadczeniu, że dopuszcza do operacji pod warunkiem poprawienia się wyników. Zabrałam ze sobą do szpitala próbkę do zbadania. Mimo, że zgłaszałam konieczność wykonania badania interniście i anestezjologowi, żaden się nie zainteresował. Mogło to skutkować zakażeniem bakteryjnym. Dobrze, że miałam przy sobie antybiotyk. Dla własnego bezpieczeństwa łykałam go do ostatniej chwili przed zabiegiem. Zastanawiam się o zasadność gonienia pacjenta po lekarzach przed przyjęciem do szpitala, jeżeli nikt potem nie respektuje zaleceń. Stracony czas i pieniądze.