Opinia użytkownika: zarejestrowany-uzytkownik
Dotycząca firmy: C&A
Treść opinii: Wizyta w sklepie C & A, D.T. Wars w Warszawie, przy ulicy ul. Marszałkowskiej 104/122. Wizyta odbyła się 23 września 2008 r. w godzinach między 11:45 a 12:12. W pierwszej kolejności obejrzałam wystawy sklepowe. Umieszczone na nich były manekiny ubrane w odzież ze sklepu. Były ceny poszczególnych ubrań, ale nie było cen dodatków, np. szali, okularów, rękawiczek. Było czysto. Na drzwiach naklejki informujące o godzinach otwarcia. Weszłam do sklepu. Nikt mnie nie powitał. Do kas ustawione były kolejki po kilka osób. Rozejrzałam się po sklepie. Zauważyłam kilka ubrań leżących na podłodze. Przy koszulach i bluzkach zawieszonych zbyt nisko paski szargały się po podłodze. Zaczęłam przeglądać ubrania na wieszakach, na półkach i dodatki. Sprawdziłam wyrywkowo czy na wszystkich są ceny. Wszędzie były. Rozejrzałam się za pracownikiem, ale nikogo nie widziałam. Na środku przejścia stał wieszak na kółkach (taki jakie stoją zwykle przy przymierzalniach, gdzie można odwiesić ubrania). Nie dość, że był cały zapełniony, to jeszcze była przez niego przewieszona sterta ubrań. Obok stał drugi do połowy zapełniony. Zajrzałam do jednej z przymierzalni. Tam też stały dwa takie przepełnione wieszaki, a na nich sterty ubrań. Mimo, że przemieszczałam się po sklepie nikt mnie nie zaczepił i nie chciał udzielić informacji czy pomocy. Przystanęłam przy wieszakach z koszulami i nadal szukałam wzrokiem pracownika. Sprawiałam wrażenie, że potrzebuję pomocy. Zauważyłam że nie tylko ja rozglądam się za pracownikiem. Niestety, w ciągu 10 minut nikt do mnie nie podszedł. Co gorsze – nawet nie było widać kogokolwiek z obsługi, oprócz pracowników kasy, którzy ciągle obsługiwali klientów. Zaczęłam przeglądać koszule z zamiarem zakupu. Ale białe koszule były porozmieszczane w różnych częściach sklepu więc przeszłam do innej części i zaczęłam przeglądać. Zobaczyłam przechodzącą pracownicę. Szła do wieszaków. Zaczepiłam ją słowami „przepraszam”. Ona nie oderwała się od tego co robi. Powiedziałam, że chcę aby mi doradziła, bo szukam koszuli dla siostry. Ona dalej szukała czegoś wśród wieszaków. Odesłała mnie nawet nie pytając o jaką koszulę chodzi – wskazała mi ręką gdzie mogę znaleźć „fajne koszule”. I odeszła bez słowa. Poszłam w kierunku kas i podeszłam do kierowniczki. Spytałam ją czy można odłożyć towar. Ona obsługiwała klientów, więc odpowiedziała mi szybko: tak. Stałam dalej, ale więcej nic nie powiedziała więc dopytałam na ile można zostawić. Odpowiedziała mi, a ja jeszcze spytałam o zwroty. Powiedziała, że z paragonem można w ciągu dwóch tygodni zwrócić. Wybrałam koszulę, ale była tylko jedna taka i do tego jeszcze ubrudzona podkładem. Szukałam wzrokiem tej pracownicy, która mi wskazała miejsce z koszulami, żeby spytać o inne rozmiary, ale jej nigdzie nie było. Wybrałam więc inną koszulę i ustawiłam się przy kasie. Do każdego z dwóch stoisk stało po kilka osób. Rozejrzałam się po otoczeniu. Za stanowiskiem kas panował bałagan. Leżały ubrania, wisiały na drzwiach szafki, gdzie chowa się odłożone rzeczy. Na ladzie ktoś położył bluzkę z wieszakiem i wciąż tam leżała. Zauważyłam, że ustawiłam się w kolejce, którą obsługuje pracownica, która wcześniej wskazał mi wieszaki z koszulami. Była uczniem. Zauważyłam informację, że kasy do wymian i zwrotów znajdują się na pierwszym piętrze. Gdy nadeszła moja kolej, pracownica powitała mnie, powiedziała należność i złożyła ubranie. Zapłaciłam, wydała mi poprawnie resztę i pożegnała. Wychodząc ze sklepu zauważyłam, że niektóre z ubrań nadal leżą na podłodze, a na ladzie przy kasie leży ta sama pozostawiona przez kogoś bluzka.