Delikatesy należą do tego typu sklepów, który zapewnia klientom jak najszerszy zakres asortymentu kosztem jakości oferty. Z zewnątrz jest dobrze widoczny. Wyremontowana fasada i ładny szyld sprawiają, że sklep wręcz kusi by do niego zajrzeć. To, co czeka klienta w środku, jest mozaiką chęci, ograniczonych możliwości i ludzkiego znudzenia pracą.
Wejście do sklepu nie sprawi problemów nikomu, nawet osobom niepełnosprawnym. Drzwi mają niski próg i łatwo się otwierają. Niestety wnętrze zawodzi. To, co ujrzałem po przekroczeniu progu lokalu zasługuje moim zdaniem na szerszy i dokładniejszy opis.
Zaraz po zamknięciu drzwi przywitał mnie dość dziwny pan w wieku 42 – 48 lat, stojący przy wejściu do sklepu. Ubrany był w zwykły ciemny strój. Nie posiadał identyfikatora. Jednak z jego postawy i ponurego zachowania wywnioskowałem, że pełni w lokalu funkcję ochroniarza. Pan zmierzył mnie swoim zimnym spojrzeniem, a potem uważnie śledził moje poczynania na terenie sklepu. Robił to wszakże dość dyskretnie i niezbyt natarczywie, przez co prawie niezauważalnie.
Po minięciu tej kontroli udałem się między regały w poszukiwaniu konkretnego towaru. Nie było to zadanie trudne. Lokal jest stosunkowo niewielkich rozmiarów. Posiada dość prosty układ stoisk. Z jednej strony są to przyścienne regały zapełnione praktycznie po brzegi towarem. Z drugiej w centrum pomieszczenia ustawione zostało podłużne stoisko, wyznaczające swoją lokalizacją i kształtem nie tylko przejścia między regałami, ale wręcz całą drogę, jaką powinien przejść klient. Obiega ona centralne stoisko dookoła tak, że idąca nią osoba może w pełni zapoznać się z ofertą sklepu. Postanowiłem udać się nią, by lepiej ocenić sklep. I już od początku zauważyłem, że jego plusem jest równo ułożony towar. Szczególnie w pierwszych z brzegu działach. Stały tam soki i piwo. Każdy produkt był równo i skrupulatnie ułożony. Tworzyło to cieszącą oko zharmonizowaną całość. Kolejnym atutem był fakt, że każdy towar miał swoją małą, ale indywidualnie przyklejoną cenę. Nie miałem więc problemu z określaniem na bieżąco wielkości rachunku do zapłacenia w sytuacji, gdy przybywało towaru, który chciałem zakupić. Jednak mój zapał ochładzał się wraz z każdym kolejnym krokiem. Na wierzch wychodziły bowiem mankamenty lokalu. Jako pierwszy mogę wskazać wysokość stoisk. Regały są duże i całkowicie zasłaniają widok za nimi. Część produktów z najwyższych półek jest na tyle wysoko, że większość klientów nie ma szans by ich dosięgnąć z ziemi. Do tego potrzebna jest drabinka. Tej w sklepie nie dało się jednak zauważyć. Kolejny mankament pojawił się przy pierwszym zakręcie na wytyczonej drodze. Natrafiłem tam na regał z proszkami do prania oraz zmywakami. Produkty częściowo zalegały przestrzeń na podłodze, nie udało się ich widocznie pomieścić na półkach. Wobec względnie ciasnego przejścia – praktycznie na jedną osobę – zmuszony byłem ominąć ten odcinek bokiem. Niestety zaraz wpadłem na kolejną przeszkodę. A okazała się nią pracownica sklepu. Pani w wieku 48 – 54 lata zasiadła sobie na stołku tuż przy stoisku z nabiałem. Miała na sobie żółtą firmową koszulkę. Nie posiadała identyfikatora. Rozłożyła towar wokół siebie na podłodze i uzupełniała sklepowe półki. Niestety w ten sposób niemalże zablokowała przejście. Nie zważała przy tym na potrzeby klientów, zmuszonych do przeciskania się między nią a centralnie ustawionym stoiskiem. Ten los spotkał i mnie. Pani nie odezwała się przy tym ani słowem. Jedynie zerknęła na mnie jednym okiem i spokojnie wróciła do pracy. Trzeba tu nadmienić, że mogłem wówczas zapoznać się z warunkami jej pracy. Otóż pani pracowała powoli, ale starannie. Produkty były ustawiane w określonym dla nich miejscu. Same regały były dość czyste. A i podłoga nie wyglądała na brudną. Można jedynie mieć uwagi co do światła, które mogłoby być nieco mocniejsze.
Na końcu tej wytyczonej drogi doszedłem do kasy. Stała za nią starsza pracownica – w wieku 54 – 60 lat. Miała na sobie identyczną jak poprzednia pani koszulkę firmową. Jednakże i ona nie posiadała identyfikatora. W tym miejscu poznałem największą wadę sklepu. A jest nią całkowite ignorowanie klienta. Kasjerka nie nawiązała ze mną żadnego kontaktu, wzrokowego ani Tm bardziej słownego. W ogóle nie odezwała się do mnie ani słowem. Skasowała jedynie zakupy, wzięła ode mnie banknot i wydała resztę oraz podała mi paragon. Po czym spokojnie odwróciła się ode mnie i zajęła się innym zadaniem. W oczy w tym miejscu rzuciła mi się zawartość regałów za jej plecami. Towar na nich ułożony był równo. Każda półka zapełniona była po brzegi. Nie była przy tym jednak przepełniona.
Produkty przynależały do jednej kategorii. Najwidoczniej sklep jest nastawiony głównie na sprzedaż tego typu towaru. Mowa tu oczywiście o alkoholu…
Na koniec do sklepowych drzwi odprowadził mnie wzrok ochroniarza. W czasie mojej wizyty ze strony obsługi nie padło ani jedno słowo powitania czy pożegnania. Atmosfera obsługi klienta pozostała cały czas zimna. Na koniec rzucił mi się w oczy jeden drobny szczegół. Otóż na paragonie, który otrzymałem za zakupy wybita została godzina. Jednak nie była to ta godzina, o której stawiłem się w sklepie. Była ona późniejsza o całe 60 minut. Widocznie w sklepie zapomniano o przestawieniu zegarków. „Maga” żyje swoim tempem. Jednak ja oceniam je negatywnie.
Delikatesy należą do tego typu sklepów, który zapewnia klientom jak najszerszy zakres asortymentu kosztem jakości oferty. Z zewnątrz jest dobrze widoczny. Wyremontowana fasada i ładny szyld sprawiają, że sklep wręcz kusi by do niego zajrzeć. To, co czeka klienta w środku, jest mozaiką chęci, ograniczonych możliwości i ludzkiego znudzenia pracą.
Wejście do sklepu nie sprawi problemów nikomu, nawet osobom niepełnosprawnym. Drzwi mają niski próg i łatwo się otwierają. Niestety wnętrze zawodzi. To, co ujrzałem po przekroczeniu progu lokalu zasługuje moim zdaniem na szerszy i dokładniejszy opis.
Zaraz po zamknięciu drzwi przywitał mnie dość dziwny pan w wieku 42 – 48 lat, stojący przy wejściu do sklepu. Ubrany był w zwykły ciemny strój. Nie posiadał identyfikatora. Jednak z jego postawy i ponurego zachowania wywnioskowałem, że pełni w lokalu funkcję ochroniarza. Pan zmierzył mnie swoim zimnym spojrzeniem, a potem uważnie śledził moje poczynania na terenie sklepu. Robił to wszakże dość dyskretnie i niezbyt natarczywie, przez co prawie niezauważalnie.
Po minięciu tej kontroli udałem się między regały w poszukiwaniu konkretnego towaru. Nie było to zadanie trudne. Lokal jest stosunkowo niewielkich rozmiarów. Posiada dość prosty układ stoisk. Z jednej strony są to przyścienne regały zapełnione praktycznie po brzegi towarem. Z drugiej w centrum pomieszczenia ustawione zostało podłużne stoisko, wyznaczające swoją lokalizacją i kształtem nie tylko przejścia między regałami, ale wręcz całą drogę, jaką powinien przejść klient. Obiega ona centralne stoisko dookoła tak, że idąca nią osoba może w pełni zapoznać się z ofertą sklepu. Postanowiłem udać się nią, by lepiej ocenić sklep. I już od początku zauważyłem, że jego plusem jest równo ułożony towar. Szczególnie w pierwszych z brzegu działach. Stały tam soki i piwo. Każdy produkt był równo i skrupulatnie ułożony. Tworzyło to cieszącą oko zharmonizowaną całość. Kolejnym atutem był fakt, że każdy towar miał swoją małą, ale indywidualnie przyklejoną cenę. Nie miałem więc problemu z określaniem na bieżąco wielkości rachunku do zapłacenia w sytuacji, gdy przybywało towaru, który chciałem zakupić. Jednak mój zapał ochładzał się wraz z każdym kolejnym krokiem. Na wierzch wychodziły bowiem mankamenty lokalu. Jako pierwszy mogę wskazać wysokość stoisk. Regały są duże i całkowicie zasłaniają widok za nimi. Część produktów z najwyższych półek jest na tyle wysoko, że większość klientów nie ma szans by ich dosięgnąć z ziemi. Do tego potrzebna jest drabinka. Tej w sklepie nie dało się jednak zauważyć. Kolejny mankament pojawił się przy pierwszym zakręcie na wytyczonej drodze. Natrafiłem tam na regał z proszkami do prania oraz zmywakami. Produkty częściowo zalegały przestrzeń na podłodze, nie udało się ich widocznie pomieścić na półkach. Wobec względnie ciasnego przejścia – praktycznie na jedną osobę – zmuszony byłem ominąć ten odcinek bokiem. Niestety zaraz wpadłem na kolejną przeszkodę. A okazała się nią pracownica sklepu. Pani w wieku 48 – 54 lata zasiadła sobie na stołku tuż przy stoisku z nabiałem. Miała na sobie żółtą firmową koszulkę. Nie posiadała identyfikatora. Rozłożyła towar wokół siebie na podłodze i uzupełniała sklepowe półki. Niestety w ten sposób niemalże zablokowała przejście. Nie zważała przy tym na potrzeby klientów, zmuszonych do przeciskania się między nią a centralnie ustawionym stoiskiem. Ten los spotkał i mnie. Pani nie odezwała się przy tym ani słowem. Jedynie zerknęła na mnie jednym okiem i spokojnie wróciła do pracy. Trzeba tu nadmienić, że mogłem wówczas zapoznać się z warunkami jej pracy. Otóż pani pracowała powoli, ale starannie. Produkty były ustawiane w określonym dla nich miejscu. Same regały były dość czyste. A i podłoga nie wyglądała na brudną. Można jedynie mieć uwagi co do światła, które mogłoby być nieco mocniejsze.
Na końcu tej wytyczonej drogi doszedłem do kasy. Stała za nią starsza pracownica – w wieku 54 – 60 lat. Miała na sobie identyczną jak poprzednia pani koszulkę firmową. Jednakże i ona nie posiadała identyfikatora. W tym miejscu poznałem największą wadę sklepu. A jest nią całkowite ignorowanie klienta. Kasjerka nie nawiązała ze mną żadnego kontaktu, wzrokowego ani Tm bardziej słownego. W ogóle nie odezwała się do mnie ani słowem. Skasowała jedynie zakupy, wzięła ode mnie banknot i wydała resztę oraz podała mi paragon. Po czym spokojnie odwróciła się ode mnie i zajęła się innym zadaniem. W oczy w tym miejscu rzuciła mi się zawartość regałów za jej plecami. Towar na nich ułożony był równo. Każda półka zapełniona była po brzegi. Nie była przy tym jednak przepełniona.
Produkty przynależały do jednej kategorii. Najwidoczniej sklep jest nastawiony głównie na sprzedaż tego typu towaru. Mowa tu oczywiście o alkoholu…
Na koniec do sklepowych drzwi odprowadził mnie wzrok ochroniarza. W czasie mojej wizyty ze strony obsługi nie padło ani jedno słowo powitania czy pożegnania. Atmosfera obsługi klienta pozostała cały czas zimna. Na koniec rzucił mi się w oczy jeden drobny szczegół. Otóż na paragonie, który otrzymałem za zakupy wybita została godzina. Jednak nie była to ta godzina, o której stawiłem się w sklepie. Była ona późniejsza o całe 60 minut. Widocznie w sklepie zapomniano o przestawieniu zegarków. „Maga” żyje swoim tempem. Jednak ja oceniam je negatywnie.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.