Są takie miejsca gdzie nasz żołądek narażamy na poważne ryzyko.
No ale cóż do odważnych świat należy.
Ponieważ już od jakiegoś czasu miałam chętkę na „chińszczyznę” ale jakoś się tak nie składało by apetyt w tej sferze zaspokoić .
Niby strata mała bo wiadomo jeżeli chodzi o jakość i warunki sanitarne w barach wietnamskich i im podobnych bywa różnie .
Jednak łakomstwo to łakomstwo.
Plus sprzyjające ku temu warunki jak mijany bar i głodek sprawiają iż przychodzi pora by stan rzeczy zmienić
Klientów nie ma.
Wita mnie specyficzny zapach słodko tłusty.
W głębi za ladą siedzi czarnowłosy taj w średnim wieku.
Na moje wejście reaguje uśmiechem. Łamaną polszczyzną mówi dzień dobry.
Za nim pod sufitem całe menu. Typowe. Mięsiwa w różnych konfiguracjach, regionalne zupy, sajgonki….Wszystko to wyklejone jest samoprzylepnymi literkami .Czytelne.
Ja nie zagłębiając się w lekturę proszę o cielęcinę w pięciu smakach. Sos łagodny. Na wynos. Zamówienie zostaje przyjęte. Podane do kuchni.
Pan pogrąża się w lekturze listu, można domniemywać iż treść jego jest miła i pozytywna gdyż co jakiś czas na jego twarzy pojawia się wielce mówiący uśmiech.
Ja prześlizguję wzrokiem po wnętrzu.
Przecieka sufit. Listwy przypodłogowe brudne. Krzesełka przy stolikach wypłowiałe, kiedyś chyba czerwone.
Umeblowanie przypadkowe, bez pomysłu na cieplejszy wystrój.
Na ścianach pojemniki z jednorazowymi sztucami. Na blacie paragony.
Czytam obco brzmiącą nazwę baru na nich napisaną. Na szyldzie jej nie ma.
Przybytek ów jest określony po prostu jako bar azjatycki.
Dość szybko moje jadełko jest gotowe. Pan się podnosi , otwiera ”laptopa” czyli styropianowy pojemnik do pakowania dań na wynoś.
Ok .Pakuje, zawiązuje .Życzy smacznego i zaprasza ponownie.
W domu czas na ocenę kunsztu kucharskiego.
Ryż prima gusto.
Idealnie sypki, nie rozgotowany.
Do tego biała kapusta.
No i moja cielęcina z warzywami.
Mięso twarde. Warzywa takie jak być powinny i jakie lubię.
Chrupiące w dużej ilości i różnorodności.
Sosu w sam raz.
Całość psuje nie zjadliwe mięso.
I dziwny posmak ,najprawdopodobniej sosu.
Na długo długo będę miała wyczerpany temat jeżeli chodzi o ten typ kuchni.
Jeżeli ktoś chce zjeść dużo za niską (11 zł ) cenę to się nie rozczaruje.
Jednak nic ponad to.
Świadoma wszystkiego czego mogłam bym się spodziewać po daniu nie jestem rozczarowana.
Duży plus za sympatyczną wręcz miejscami wzorową obsługę.
Wygląd baru jak i klasa dania jednak wymagało by nieco poprawy.
Nawet w kontekście klasy i jego specyfiki.
Nie dostaję paragonu, nawet moje zamówienie nie zostaje zarejestrowane na kasie.
Są takie miejsca gdzie nasz żołądek narażamy na poważne ryzyko.
No ale cóż do odważnych świat należy.
Ponieważ już od jakiegoś czasu miałam chętkę na „chińszczyznę” ale jakoś się tak nie składało by apetyt w tej sferze zaspokoić .
Niby strata mała bo wiadomo jeżeli chodzi o jakość i warunki sanitarne w barach wietnamskich i im podobnych bywa różnie .
Jednak łakomstwo to łakomstwo.
Plus sprzyjające ku temu warunki jak mijany bar i głodek sprawiają iż przychodzi pora by stan rzeczy zmienić
Klientów nie ma.
Wita mnie specyficzny zapach słodko tłusty.
W głębi za ladą siedzi czarnowłosy taj w średnim wieku.
Na moje wejście reaguje uśmiechem. Łamaną polszczyzną mówi dzień dobry.
Za nim pod sufitem całe menu. Typowe. Mięsiwa w różnych konfiguracjach, regionalne zupy, sajgonki….Wszystko to wyklejone jest samoprzylepnymi literkami .Czytelne.
Ja nie zagłębiając się w lekturę proszę o cielęcinę w pięciu smakach. Sos łagodny. Na wynos. Zamówienie zostaje przyjęte. Podane do kuchni.
Pan pogrąża się w lekturze listu, można domniemywać iż treść jego jest miła i pozytywna gdyż co jakiś czas na jego twarzy pojawia się wielce mówiący uśmiech.
Ja prześlizguję wzrokiem po wnętrzu.
Przecieka sufit. Listwy przypodłogowe brudne. Krzesełka przy stolikach wypłowiałe, kiedyś chyba czerwone.
Umeblowanie przypadkowe, bez pomysłu na cieplejszy wystrój.
Na ścianach pojemniki z jednorazowymi sztucami. Na blacie paragony.
Czytam obco brzmiącą nazwę baru na nich napisaną. Na szyldzie jej nie ma.
Przybytek ów jest określony po prostu jako bar azjatycki.
Dość szybko moje jadełko jest gotowe. Pan się podnosi , otwiera ”laptopa” czyli styropianowy pojemnik do pakowania dań na wynoś.
Ok .Pakuje, zawiązuje .Życzy smacznego i zaprasza ponownie.
W domu czas na ocenę kunsztu kucharskiego.
Ryż prima gusto.
Idealnie sypki, nie rozgotowany.
Do tego biała kapusta.
No i moja cielęcina z warzywami.
Mięso twarde. Warzywa takie jak być powinny i jakie lubię.
Chrupiące w dużej ilości i różnorodności.
Sosu w sam raz.
Całość psuje nie zjadliwe mięso.
I dziwny posmak ,najprawdopodobniej sosu.
Na długo długo będę miała wyczerpany temat jeżeli chodzi o ten typ kuchni.
Jeżeli ktoś chce zjeść dużo za niską (11 zł ) cenę to się nie rozczaruje.
Jednak nic ponad to.
Świadoma wszystkiego czego mogłam bym się spodziewać po daniu nie jestem rozczarowana.
Duży plus za sympatyczną wręcz miejscami wzorową obsługę.
Wygląd baru jak i klasa dania jednak wymagało by nieco poprawy.
Nawet w kontekście klasy i jego specyfiki.
Nie dostaję paragonu, nawet moje zamówienie nie zostaje zarejestrowane na kasie.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.